Kozioł zboczeniec, uciekająca nimfa, drzewo i orzeszki, czyli krótka historia włoskiego pesto z lekkim przymrużeniem oka, zwieńczona przepisem, który spowoduje, że już nigdy nie kupicie gotowego pesto w supermarkecie!

W pewnym sensie można powiedzieć, że prawdziwe włoskie pesto genovese zawdzięczamy greckiemu bogowi, który słynął z tego, że zaspokajał swoje olbrzymie potrzeby seksualne w bardzo niewybredny sposób, niekoniecznie biorąc pod uwagę preferencje, czy chęci po drugiej stronie. Według mitologii niespecjalnie miało dla niego znaczenie, czy akurat znalazł się w towarzystwie pięknej kobiety, nimfy, pastuszka, czy… pozostawię to już Waszym domysłom.
W każdym razie zdarzyło się kiedyś tak, że Pan szwendał się gdzieś po lesie i potrzebował bardzo pilnie dać upust swoim pragnieniom. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że napotkał piękną nimfę Pitys, która akurat niespecjalnie miała ochotę na amory, a już szczególnie z dziwnym typem, który niby wyglądał trochę jak człowiek, ale jednak miał zwierzęce rogi i nogi kozła. Próbowała uciekać, ale szybko zdała sobie sprawę, że szanse ma niewielkie i to właśnie wtedy, aby uniknąć gwałtu miała przemienić się w sosnę, prawdopodobnie właśnie pinię.
Wychodzi na to, że gdyby nie grecki bóg o niezaspokojonych potrzebach seksualnych, nie mielibyśmy dzisiaj pinii. Gdyby ich nie było, to świat nie poznałby nigdy ich orzeszków, a to oznacza, że nie powstałoby nigdy pesto genovese. Prawda, że jest w tym logika?
Czego potrzeba?
50 g świeżych liści bazylii
60 g Parmigiano Reggiano
40 g Pecorino1 ząbek czosnku
15 g orzeszków pinii
100 ml oliwy
No i co dalej?
Do moździerza wrzucamy obrany ząbek czosnku i ugniatamy
Dodajemy liście bazylii, rozcieramy, potem orzeszki pinii i ponownie to samo
Dodajemy starty ser, oliwę i kolejny raz ucieramy wszystko w moździerzu, aby uzyskać w miarę jednolitą masę
Zajadamy bez opamiętania!