O tym, że jestem typowym mięsożercą wiedzą wszyscy, którzy mnie znają. Bez mięsa nie ma posiłku. Dlaczego? Pewnie przez niewytłumaczalną obawę przed tym, że jak mięsa w posiłku zabraknie to się nie najem do syta. Jak się okazuje bez mięsa można żyć i cieszyć się zdrowiem.

Zagłębiając się w temat wegetarianizmu napotkałem na bardzo ciekawe jego odmiany. I tak mamy:
laktoowowegetarianizm (rezygnacja z potraw mięsnych, w tym także ryb; do jadłospisu dopuszczone są natomiast produkty pochodzenia zwierzęcego takie jak: nabiał, jajka, miód),
laktowegetarianizm (rezygnuje się nawet z jedzenia jaj),
weganizm (jesz tylko to co nie pochodzi od zwierząt - tak! nawet sera, jaj i miodu),
witarianizm (jesz tylko świeże owoce i warzywa, a spośród napojów wybierasz tylko wodę źródlaną - dla mnie mięsożercy i nałogowego colo-pijcy równoznaczne z końcem świata)
i - uwaga -
fruktarianizm! Fruktarianie oprócz mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego nie jedzą żadnych owoców i warzyw, które musieliby zerwać. Jedzą za to owoce, które same spadną z drzewa. W małych ilościach dopuszczają do jadłospisu liściaste warzywa, jak szpinak, czy sałatę.
U nas - miłośników mięsa wszelakiego, o ile za życia miało max 4 nogi - na kolację dorodna Dorada. Wypieczona z czosnkiem, rozmarynem i cytryną.
Palce lizać!